30 czerwca 2013

Fashion Maniac & No Limits

Z powodu dość długiej nieobecności na blogu, w ramach przeprosin mam dla Was dzisiaj dwie stylizacje, które łączy ta sama baza, a różnią dodatki. Do tego porcja nowinek dotyczących przebiegu najbardziej pechowego remontu w moim życiu.




Tytuł oryginalny: "Good Luck chuck". Spolszczony: "Facet pełen uroku". Jeśli jeszcze nie widzieliście - obejrzyjcie koniecznie. Film nie jest może pierwszej świeżości, ale na prawdę warto. Wprawdzie oglądałam go dosyć dawno, jednak z bardzo prostej przyczyny przypomniał mi się akurat teraz. Śliczna Jessica Alba przytacza w jednej ze scen drugie prawo Murphiego brzmiące: Jeżeli coś może się nie udać,  nie uda się na pewno.

Otóż tylu pechowych wydarzeń na raz, jakie miały miejsce podczas trwania remontu, nie miałam okazji doświadczyć nigdy przedtem. Mój mąż stwierdził, że gdyby wierzył w duchy uznałby, że nasz dom jest nawiedzony ;p









Zacznijmy od tego, ze remont miał trwać ok.1-2 tygodni, a ciągnie się od ponad miesiąca i końca nie widać. Prekursorem kataklizmów była glazura do łazienki, która w przeważającej ilości posiadała mocno widoczną wadę fabryczną. Z czym to się wiąże? Pisanie reklamacji, oczekiwanie na dostawę nowych płytek, opóźnienia w pracy glazurnika itp. Następnie popis umiejętności dał hydraulik, który przesunął kilka rurek i nie był łaskaw poczekać, aż pójdę po aparat i zrobię zdjęcie. A była to rzecz niezwykle istotna. Dlaczego? O tym za chwilę. Na razie rurki... po dwóch dniach woda zaczęła ciec po ścianie w związku z czym trzeba było skuwać nową, dopiero co położoną płytkę, wzywać "pana fachowca" z powrotem, żeby naprawił, co zepsuł.



Kiedy walka z żywiołem została (wydawałoby się) zakończona, na horyzoncie pojawił się kolejny wróg w postaci czarnej fugi. Czarna fuga okazała się być szarą, w dodatku robioną na bazie smoły, a przy płytkach 20 x 60 cm, składających się z 2700 kwadracików KAŻDA, nie wróżyło to niczego dobrego. Trzy dni, od rana do nocy, cztery osoby, nożyki w dłoń i jak te świstaki od czekolady Milka, skrobaliśmy zaschniętą fugę. Kwadracik po kwadraciku... 

Następnie stoczyliśmy bitwę pod kryptonimem "Bob malowniczy", czyli jak pomalować ścianę, żeby nie malować jej więcej niż dwa razy. Sufit w łazience przeszedł samego siebie i zażyczył sobie sześciu pociągnięć farbą. Uwierzcie mi - ścian i sufitów w swoim życiu pomalowałam wiele i nic takiego się nie działo. FATUM! 







Światełko w tunelu zaczęło powoli się tlić. Układanie paneli poszło jak z płatka (mimo, że trwało do 5 nad ranem). Dzięki pomocy rodziny i znajomych przez sprzątanie (czytaj: mycie i wycieranie z kurzu KAŻDEGO przedmiotu znajdującego się w domu) przebrnęliśmy równie gładko. W tunelu widać już było nawet pociąg ;) Aż tu nagle...




I tu właśnie wracamy do wspomnianej (niewykonanej niestety) fotografii. Otóż nadszedł czas wiercenia dziur w ścianach, w celu umocowania niezbędnych urządzeń do codziennej toalety, takich jak na przykład prysznic. Jak już pewnie się domyślacie wiertarka trafiła w rurę. Rura siknęła wodą na całą łazienkę i część przedpokoju. Ręczniki, które ledwie zdążyły wyschnąć po praniu, przejęły funkcję szmat do podłogi tamujących powódź. Brzydkim słowom na "k" oraz "p" nie było końca. 

A to jeszcze nie wszystko. Po skręceniu mebli łazienkowych, okazało się, że mają wadę fabryczną i trzeba będzie pisać reklamację. Na drzwiczkach jednej z szafek w pokoju również są jakieś wybulenia. A po tym jak wczoraj o godz.19:00 kładłam na stoliku trzy nienaruszone szklane półki, a po godz.22:00 zauważyłam, że obok jednej z nich leży odłamany róg, stwierdzam, że duchy chyba istnieją i robią sobie z nas niezłe jaja ;p







*****




spodnie/pants - Tally Weijl
niebieski top/blue top - Bershka
czarna koszulka/black t-shirt - MANGO
sandałki/sandals - elilu.pl
czułenka/heels - deashop
kurtka/jacket - House



W związku z tym, że z dniem 1 lipca zniknie możliwość obserwacji blogów przez Google, zapraszam wszystkich tutaj lub tutaj ;)

Dotychczasowych obserwatorów zachęcam do importowania swojej listy blogów TUTAJ!



*****

16 czerwca 2013

Must Have From ZARA, czyli wszyscy mają portki - mam i ja ;)

Niedziela. Jeden z nielicznych dni w przeciągu ostatnich kilku tygodni, kiedy mogę oddawać się błogiemu nicnierobieniu. Remont ciągnie się w nieskończoność, a doba wydaje się być o kilka godzin za krótka. Na domiar złego słońce wciąż błądzi między chmurami i nie może się wydostać. A tak chciałam przyrumienić moje w dalszym ciągu blade ciało.

Dzień zaczął się bardzo przyjemnie. Promienie słońca wdzierały się przez okno i ogrzewały skronie. Śniadanie na świeżym powietrzu, pyszny koktajl z truskawek i poranny prysznic - czego chcieć więcej?


Ci niedzielę w Lublinie jest giełda samochodowa. Jak sama nazwa wskazuje można na niej kupić owoce, warzywa, spodnie za cztery dychy i bluzki za trzy. Samochody jakieś są, ale kogo to obchodzi, kiedy zewsząd dobiegają dźwięki disco polo puszczane z kaset magnetofonowych, a zza rogu budynku niespodziewanie wyłania się kobieta i zachrypniętym głosem pyta: "Papieroski?".

Główne alejki obfitują w odzież, obuwie i wszelkiego rodzaju dodatki. Natomiast boczne to istne Allegro. Można tam kupić niemalże wszystko, co nie przyszłoby Wam do głowy. Większość precjozów to rzeczy używane. Przedmioty z duszą i historią widoczną gołym okiem. Zastawa do kawy - kolor czerwony, zdobiona w niekształtne gruszki, popękana. Do niej dzbanek z uszczerbionym dzióbkiem i kilkakrotnie sklejanym uchem. Sprzęt do ćwiczeń sprzed 15 lat, bumbox wielkości dwóch mikrofalówek i wózek inwalidzki. Telefon z kręcącą się tarczą, w którą wkładało się palec, żeby wykręcić numer. Skrzypiąca huśtawak, lalka w podartej sukience i pluszowy miś z jednym okiem. Przypalony czajnik, zardzewiały żyrandol i blaszany kubek. Kiedy tak wymieniam Wam te stare, zniszczone rzeczy, w głowie kołacze się paradoksalna myśl. Mimo, że brzydkie, to takie piękne...










Nie wiem czy słyszeliście, że już od 1 lipca przestanie być dostępna opcja obserwowania blogów poprzez konto Google. 

W związku z tym wszystkich dotychczasowych oraz przyszłych obserwatorów zapraszam do polubienia mojego Fanpage'a na Facebooku.




top - H&M
spodenka/shorts - ZARA
sandałki/sandals - elilu.pl
torebka/bag - FLEQ.pl
bransoletka/bracelet - Mohito
okulary/sunglasses - MANGO


14 czerwca 2013

Black Red White

Dziś mam dla Was post z serii "lekcja języka polskiego" ;-) Pozbierałam kilka ciekawych zwrotów, których używamy na co dzień. W większości przypadków nawet nie zdajemy sobie sprawy z popełnianego błędu, ani też nie zastanawiamy się skąd dana pomyłka się wzięła. Wiele zwrotów to tzw. regionalizmy. Wielu słów po prostu nie ma i szczerze mówiąc nie mam pojęcia skąd się wzięły. Zapraszam wszystkich miłośników poprawnej polszczyzny do dalszej lektury. Zaczynamy!



Najczęściej popełnianym błędem są tak zwane masła maślane. Wielu z nas łączy dwa wyrazy, które znaczą dokładnie to samo. Przykłady można mnożyć i mnożyć: tylko i wyłącznie, okres czasu, w miesiącu styczniu, kontynuować dalej, cofać się do tyłu, spadać w dół, poprawić się na lepsze, rezultat końcowy, wrócić z powrotem itd. 

Ciekawostką są błędy popełniane w poszczególnych regionach Polski. Małopolanie zamiast oglądać mówią oglądnąć, a zamiast wychodzić na dwór, używają sformułowania wychodzić na pole. W Podkarpackiem z kolei mówi się ta perfuma zamiast te perfumy. Jeszcze ciekawsze zjawisko występuje w okolicach Kraśnika na Lubelszczyźnie. Osobiście spotkałam się z jednym wyrazem, który nie figuruje w żadnym słowniku, a używa go większość mieszkańców tego miasta. Sploznąć to według kraśniczan coś w stylu wymsknąć się. Poza tym króluje tam również wyraz aby, używany zamiast tylko, na przykład: "Poczekaj. Już idę, aby zjem obiad." oraz słowo naładować w znaczeniu naprawić: "Tato naładuj mi lalkę" (bo np.odpadła jej ręka). Moja mama natomiast wynalazła słowo wybomblonić, oznaczające według niej wypicie czegoś duszkiem, łapczywie, bardzo szybko :)




Na koniec mam dla Was dwie perełki :D

1. Zwrot w każdym bądź razie nie istnieje! Powstał z połączenia dwóch innych powiedzonek - w każdym   razie oraz bądź co bądź. 

2. Iść po najmniejszej linii oporu? No właśnie nie. Jestem ciekawa ilu z Was wiedziało, że poprawną formą jest iść po linii najmniejszego oporu. Ja nie miałam pojęcia. Chodzi bowiem o najmniejszy opór, a nie najmniejszą linię ;-) 





 top - Stradivarius
spodnie/pants - Stradivarius
kurtka/jacket - Mango
sandały/sandals - CCC
naszyjnik/necklace - H&M
torebka/bag - Next (sh)


03 czerwca 2013

Flowers At The Top, Holes At The Bottom

Obiecywałam sobie, że nigdy nie wstawię posta bez treści albo co gorsza z treścią byle jaką. Jednak nie na darmo ktoś mądry wymyślił powiedzonko "nigdy nie mów nigdy". Otóż niekończący się remont pochłania większość mojego wolnego czasu. Kiedy tylko mam chwilę, uciekam ze znajomymi na Stare Miasto uzupełnić płyny ;) Zabieram ze sobą aparat, żeby pstryknąć dla Was kilka fotek ;)  I najchętniej wstawiłabym je od razu, ale wewnętrzny głos nie pozwala mi tak na sucho... tak bez słowa...bez "dzień dobry" i "do widzenia". 

Dzisiejsza bylejakość strasznie kłuje w oczy mnie samą i będzie mi podgryzać sumienie jeszcze przez jakiś czas. Jednak liczę, że Wy będziecie mniej krytyczni i braki w treści wynagrodzą Wam zdjęcia. Dziś znów w okolicach dolnych partii ciała oscyluje kolor miętowy. Górę obsypały kolorowe kwiaty, a stopy zaszczytnie kroczą w niezwykle wygodnych nudziakach :)





















 bluzka/top - Rivier Island
spodnie/pants - Stradivarius
torebka/bag - no name (bazar Lublin)
sandałki/sandals - sequinshoes.pl
bransoletka/bracelet - Mohito